Przez dziesiątki lat historycy nie potrafili wskazać miejsca, w którym wznosił się średniowieczny zamek zbudowany przez mirosławieckich Wedlów. Mylące były zapisy źródłowe, według których osiemnastowieczny pałac von Blanckenburgów powstał w innym miejscu niż jego średniowieczny poprzednik. Okazało się, że było to faktycznie inne miejsce, lecz oddalone zaledwie o kilkanaście metrów. Fundamenty dawnej twierdzy Wedlów odkryli w 2015 r. archeolodzy z Uniwersytetu Jana Pawła II w Krakowie pracujący pod kierunkiem doktora Sławomira Dryi.
Nie sposób dziś określić dokładną datę powstania zamku. W 1375 r. w księdze ziemskiej cesarza Karola IV wymieniono Mirosławiec wśród dwunastu umocnionych siedzib von Wedlów w kraju zaodrzańskim. Zapis ten możemy traktować jako pierwszą wzmiankę o średniowiecznym zamku Wedlów w Mirosławcu. Badania archeologiczne wskazują na średniowieczne pochodzenie zamku. Odsłonięto bowiem ceglano-kamienne fundamenty budynku, o powierzchni przekraczającej 100 metrów kwadratowych. Ta budowla pochodziła z przełomu XV i XVI w., jednak prawdopodobnie istniało starsze założenie, o planie zbliżonym do
kwadratu.
W 1594 r. zamek był szturmowany, zdobyty i splądrowany przez oddziały szwagrów Henryka von Blanckenburga. Użyto wtedy artylerii, która poważnie uszkodziła zamkowe mury. Wcześniej Henryk von Blanckenburg salwował się ucieczką.
Po raz drugi i ostateczny średniowieczny zamek został zniszczony przez pożar w 1719 r. Przez ponad dziesięć następnych lat na miejscu dawnej twierdzy można było zobaczyć jedynie ruiny. Dopiero w 1731 r. ówczesny właściciel miasta zainicjował prace nad budową nowej, bardzo okazałej siedziby.
W 1738 r. w mirosławieckiej kronice parafialnej zapisano:
W tymże roku rozpoczęto zasiedlanie nowo wybudowanego pałacu, po tym jak stary został spustoszony przez pożar w 1719 r. Ówczesny pan, Dionizy Jerzy Joachim von Blanckenburg […], nakazał przygotować grunt pod nowy pałac w bagnistym miejscu, gdzie dotąd żaden człowiek nie mógł dotrzeć. Mistrzem budowlanym był Gottfried Mercker, który przeprowadził całą budowę aż do perfekcyjnego zakończenia. Pałac stoi na palach, które wbito gęsto jeden przy drugim, co kosztowało wiele pieniędzy i pracy.
Pełnomocnik von Blanckenburga Joachim Rüdiger von der Goltz z Rudek kierował całością prac, dla których bardzo ważne było zmuszenie do pracy mirosławieckich mieszczan. Obciążenie mieszczan pracami doprowadziło w 1735 r. do ich otwartego buntu. W ramach represji właściciel miasta odebrał jego mieszkańcom przywilej, który pozwalał im na tworzenie związku strzeleckiego.
Umiejscowienie pałacu na wbijanych palach okazało się kiepskim pomysłem. Po stu latach pałac i znajdujące się wokół niego budowle uległy zniszczeniu. Ostatni z von Blanckenburgów, Dionizy Johann Karol nie zajmował się pałacem, który był opuszczony już od 1789 r. Po jego śmierci pałac przeszedł w ręce rodziny von der Goltz z Krzecka. W XIX w. pałac przechodził kilkakrotnie z rąk do rąk, lecz żaden z właścicieli nie zdecydował się na jego remont. W 1870 r. pałac zakupił baron Konrad
von Kleist mający swoją siedzibę w Smęcinie. Pałac był wtedy opuszczony i zaniedbany. W takim stanie budowla doczekała roku 1890, kiedy padła ofiarą pożaru, który zamienił ją w ruinę. Kilka lat później pozostałości mirosławieckiego pałacu zostały wysadzone przez pruskich saperów.
Centralna aleja w ogrodzie pałacowym prowadzi do grobowca ostatniego z mirosławieckich von Blanckenburgów – barona Dionizego Johanna Karola. Pozostałości grobowca przetrwały do dziś. Grobowiec położony jest na wzgórzu, które do 1945 r. nazywano Zielonoświątkowym. Wokół tego miejsca krążyły niegdyś legendy.
Legenda o swarliwym rodzeństwie
Kiedy zmarła siostra ostatniego Blanckenburga, miesz- czanie pochowali ją w grobowcu brata. Tymczasem rodzeń- stwo nigdy się nie lubiło. Odtąd duchy zmarłych nie mogły
zaznać spokoju. O północy mieszkańcy Mirosławca słyszeli jęki, la- menty i płacz wydobywające się z krypty. Niektórzy widywali ducha Dionizego Johanna Karola, który w stalowej zbroi opuszczał kryptę, do- siadając karego konia. Rycerz w towarzystwie swych wielkich dogów galopował do pobliskiego lasu. Chwilę potem pojawiała się ubrana w białą suknię siostra, która szybkim krokiem udawała się w kierunku pałacu. Tam, w swoich dawnych komnatach wybuchała rozpaczliwym płaczem, który niósł się przez całe miasto. W końcu mieszczanie ulito- wali się nad upiorami zmarłego rodzeństwa. Wyciągnięto trumnę sio- stry z grobowca i przeniesiono do krypty w mirosławieckim kościele. Odtąd obydwa duchy nie były już widywane.